Przejdź do głównej zawartości

Velo Dunajec – malowniczy szlak na europejskim poziomie

W zeszłym roku po raz pierwszy nie ruszyłam na rowerowy urlop z kimś nieznajomym, lecz z … siostrą. Wyszło jak wyszło, relację z wyjazdu dodaję dopiero po roku. Pomysł na pokonanie szlaku Velo Dunajec pojawił się po raz pierwszy w 2019 roku, kiedy to szukałyśmy destynacji na wspólny urlop. Wówczas przypadkowo trafiłyśmy na informacje o jego istnieniu, ale ostatecznie spośród wielu innych opcji wybrałyśmy trekking w słowackie Tatry Wysokie z nieznajomym podróżnikiem ze stolicy. Jednak gdzieś tam z tyłu głowy „chodził” nam Velo Dunajec jako plan na przyszłość.  W sieci wyczytałyśmy wiele pochlebnych opinii na jego temat i choć jest on nieskończony, a prace nad jego kolejnymi fragmentami systematycznie trwają od paru lat, to już zyskał miano najpiękniejszego szlaku rowerowego w Polsce. Trzeba było to sprawdzić :-). Dodatkowym motywem przemawiającym za tym kierunkiem, zwłaszcza dla mojej siostry, był fakt, iż część szlaku biegnie poprzez miejsca związane z historią św. Kingi, czyli jej patronki.  Zatem podróż tym szlakiem miała też swój drugi wymiar, niejako mistyczny ;-) Na kilka dni przed imieninami mojej Kingi ruszamy sprawdzić czy Velo Dunajec słusznie określany jest najpiękniejszym szlakiem i mianem polskiej Gardy.


Jak docieramy na szlak?

Velo Dunajec startuje w Zakopanem, a kończy za Tarnowem - w Wietrzychowicach.  Jeśli nie jesteście zmotoryzowani lub po prostu nie chcecie jechać autem do Zakopanego, można znaleźć stosunkowo dogodne połączenia autobusowe czy kolejowe. My rezerwujemy bilety na pociąg PKP Intercity i ruszamy z Bydgoszczy. Pociąg ten jedzie właściwie przez całą Polskę, zaczyna swój bieg w Gdyni a kończy w Zakopanem. Ciekawostka dla tych co nie wiedzą lub rzadko podróżują tym środkiem transportu: można obniżyć koszt biletu rezerwując go z wyprzedzeniem (tak jest od paru lat). Im wcześniej, tym taniej, tak więc dokonując rezerwacji na około: 3 tygodnie przed datą podróży mamy 30% zniżki, 2 tygodnie - 20% i tydzień przed to 10% taniej. Pomijając fakt zniżek, tak czy owak nie warto zostawiać kupna biletu na ostatni moment, gdyż możemy spotkać się z brakiem miejsc. O ile tych pasażerskich jest całkiem sporo, tak na rowery niewiele. W naszym pociągu było tylko 6 wieszaków rowerowych w wagonie osobowym, my ustrzeliłyśmy ostatnie 2 wolne miejsca (przy okazji dodam, że jest to fatalne rozwiązanie. Rowery „bimbają” na wieszakach, przejście korytarzem jest na tyle wąskie, że są trudności z poruszaniem, prawie każdy przechodzący pasażer zahacza o wiszące rowery, więc lepiej pościągać np. z kierownicy lampki, liczniki, uchwyty na telefon itp., jeśli nie chcecie aby jakiś przechodzeń je przypadkiem zdemontował ;-)). 

 

Miejsce na rowery w pociągu IC.
 

Natomiast w drodze powrotnej z Tarnowa w pociągu Intercity TLK był odrębny wagon na rowery i o kilka więcej dedykowanych wieszaków. Osobiście nie lubię systemu "wieszakowego"- zawsze martwię się czy nie uszkodzi się obręcz, szprychy, rower o sąsiedni rower itp. Oprócz tego trzeba zdjąć sakwy i cały przytroczony ekwipunek, a i zawieszenie roweru na takim wieszaku (jeśli się ma przeciętny, cięższy sprzęt) nie należy do takich prostych, a chyba jeszcze gorsze zdjęcie go spośród gąszczu ściśle upakowanych innych rowerów. Jeśli miałabym wybierać, najbardziej lubię przewóz rowerów w pociągach regionalnych ETZ, gdzie jest odrębny wagon na początku lub na końcu składu, dużo miejsca, nie ma wieszaków, a  rowery stoją pod opieką pasażera lub są o siebie oparte (to oczywiście rozwiązanie dobre na krótkie trasy z uwagi, że trzeba czuwać czy się nie przewrócą). Minus taki, że nie ma rezerwacji miejsc, słyszałam o przypadkach, gdzie mimo kupionego wcześniej biletu na rower, odmawiano ludziom wejścia na pokład z powodu wagonu zawalonego rowerami… Jeśli oceniać kwestię wchodzenia z rowerem do pociągu – wygrywają szynobusy, do których wprowadzimy rower prosto z platformy peronu bez targania go po wąskich schodach.

Koszt przewozu roweru? Śmiesznie tani. Niezależnie od długości podróży, cena pozostaje bez zmian. W pociągach Intercity na chwilę obecną (2022 rok) koszt biletu na rower wynosi 9,10 zł, natomiast w pociągach regionalnych 7 zł.

 

Gdzie nocujemy?

Początkowo planowałyśmy zabrać namiot, ale ostatecznie  stanęło na tym, że spałyśmy pod dachem. Podzieliłyśmy całą trasę na odcinki jakie zamierzałyśmy zrobić w danym dniu i z tygodniowym wyprzedzeniem rezerwowałyśmy pokoje. Przyznam, że kosztowało nas to sporo czasu, czasem obdzwaniałyśmy miejsce za miejscem w poszukiwaniu noclegu i spotykałyśmy się z odmową. Wynika to z faktu, że właścicielom najzwyczajniej w świecie nie opłaca się wynajem pokoju na jedną noc. Niektórzy otwarcie się do tego przyznawali, inni w wyczuwalny sposób zasłaniali się brakiem miejsc. Byli też tacy, którzy zalecali nam kontakt bliżej terminu pobytu, gdyż do ostatniego momentu czekali za rezerwacjami na dłuższy pobyt, a w przypadku jego braku byli gotowi na udostępnienie nam miejsca. Dlatego czasem zamiast bukować nocleg na 1 dobę z dużym wyprzedzeniem, lepiej uczynić to spontanicznie nawet tego samego dnia, choć to może troszkę ryzykowne posunięcie. Jednak doświadczenie z poprzednich wypadów rowerowych pokazało, że często bez większych trudności udało się otrzymać pokój, dzwoniąc z trasy w danym dniu i rezerwując nocleg na teraz. Może się to okazać całkiem opłacalne jeśli korzystamy z popularnego portalu booking. Właściciele obiektów często czekają na gości do ostatniego momentu, a widząc, że nie została dokonana żadna rezerwacja, dzień się kończy, wówczas oferują nocleg w dużych promocjach - „lepszy rydz niż nic” ;-) W ten sposób można czasem dostać naprawdę rewelacyjne miejscówki na wysokim poziomie w niskiej cenie, o czym sama się kiedyś przekonałam.

Wracając do naszych noclegów- prezentowały się one następująco: pierwsza noc po przyjeździe pociągiem do Zakopanego w pobliskim hostelu czynnym całą dobę, druga noc po dotarciu rowerami do Niedzicy w prywatnym pensjonacie, trzecia noc to pokój w Krościenku nad Dunajcem (celowo krótki dystans, ale szczegóły dalej), czwartą noc spędziłyśmy w pensjonacie w Rożnowie, a ostatnią noc w  studenckim akademiku w Tarnowie.

 
Dzień pierwszy, 12.07.2021. Podróż pociągiem Bydgoszcz - Zakopane.

W całości spędzamy  ten dzień w podróży pociągiem: najpierw do Bydgoszczy, potem 4 godziny oczekiwania na bezpośrednie połączenie do Zakopanego, następnie ok. 10 godzin jazdy, aż w końcu krótko przed północą docieramy do stacji końcowej. Do ostatniego dnia plan był taki, że przesiedzimy resztkę nocy na dworcu i skoro świt ruszamy rowerami. Później rozsądek zaczął jednak dochodzić do głosu i w oczekiwaniu na pociąg Intercity, spontanicznie sprawdziłyśmy w sieci czy może nie ma ciekawej oferty noclegowej last minute. Znalazłyśmy idealne miejsce, bardzo tanio, blisko dworca i z recepcją czynną całą dobę, więc nie było problemu, że zjawiłyśmy się tam o północy. Nie chciałyśmy zatrzymywać się na zwiedzanie Zakopanego, mimo, że nigdy tam nie byłyśmy. Miejsce to kojarzy nam się z tłumem turystów, oklepanym kierunkiem wypoczynkowym i po prostu chciałyśmy stamtąd jak najszybciej się ewakuować. Po krótkiej nocy, z samego rana ruszamy więc po to, co było naszym celem – witaj Velo Dunajec!

 

Dzień drugi, 13.07.2021. Zakopane – Niedzica (ok. 73 km)

Velo Dunajec rozpoczyna się blisko dworca PKP w Zakopanem. Pierwszy znak informujący o tym, że jesteśmy na szlaku napotykamy na ulicy Chramcówki. Początkowo jedziemy w mało przyjemnym otoczeniu, dookoła dość duży ruch pieszy i samochodowy – w sumie nic dziwnego, bowiem poruszamy się momentami głównymi ulicami, będącymi częścią Zakopianki. Raz jedziemy po jej lewej stronie, a raz szlak każe nam zjechać na drugą.

ul.Spyrkówka, Velo Dunajec przy jednej z ruchliwszych ulic.

Jednak po chwili odbija się na spokojniejszą drogę z przyjemniejszymi  widokami. Wszędzie mnóstwo hoteli, apartamentów, pensjonatów, etc. Całe Zakopane jest jakby jedną wielką bazą noclegową.  Warto czasami zerknąć za siebie, by ujrzeć  zostające w tyle Tatry.

Żegnamy się z Tatrami. Ul. Harenda, Zakopane.

VD w Zakopanem.

W sąsiedztwie drogi nr 47 docieramy do Poronin. Tutaj na rondzie udało nam się zgubić szlak i pojechałyśmy w kierunku Bukowiny Tatrzańskiej. Zawracamy i kontynuujemy naszą podróż, jadąc ul. Józefa Piłsudskiego, znów w niedalekim sąsiedztwie ruchliwej Zakopianki. Blisko końca ul. Piłsudskiego nie zauważamy znaku Velo Dunajec i wjeżdżamy- o zgrozo- na ruchliwą drogę krajową 47, czyli Zakopiankę. Jedziemy przez jakiś czas w przekonaniu, że tak musi być, ale niepokoi mnie, że długo nie widzę naszych pomarańczowych oznakowań Velo Dunajec. Spoglądam na mapę ze śladem szlaku…no tak, znów przegapiłyśmy….wrrr.  W najbliższym możliwym miejscu, tj. w okolicach Białego Dunajca wracamy znów na nasze Velo. Choć szlak jest całkiem nowym dziełem, miejscami jego oznakowanie przysłonięte jest już przez liście drzew czy krzaki, przez co można przeoczyć tabliczki kierunkowe. Dodatkowo mam wrażenie, że szlak początkowo przeprowadza nas raz na jedną stronę drogi, raz na drugą, skręca w najmniej oczekiwanych miejscach - oczywiście wszystko po to, by prowadzić nas bezpiecznie z dala od ruchliwych ulic. Jednak sprawia to, że troszkę się gubimy. Być może duży udział ma tu nasze rozkojarzenie spowodowane zmęczeniem podróżą poprzedniego dnia w połączeniu z ekscytacją na myśl o tym, czym zaskoczy nas piękny Velo Dunajec.

W miejscowości Biały Dunajec dostrzegamy ciekawy mostek na rzece o tejże samej nazwie, zatrzymujemy się tu chwilkę.

Most na rzece Biały Dunajec.

Kawałek dalej pierwszy raz kończy nam się asfalt i mamy do przejechania krótki fragment gruntowej drogi, pełnej dziur wypełnionych wodą po ostatnim deszczu. Dalej jedziemy znów asfaltem, mijamy popularne termy Gorący Potok i tym samym dojeżdżamy do Szaflar, gdzie naszą uwagę zwraca rynek wraz z kościołem. 

Kościół w Szaflarach.

Kawałek za Szaflarami spotykamy się znów z ruchliwą Zakopianką, jedziemy nią króciutki odcinek i skręcamy w lewo. Przed Ludźmierzem wjeżdżamy na najprzyjemniejszy dotychczas odcinek VD, prowadzący asfaltową ścieżką rowerową przez las. W tym właśnie miejscu Velo Dunajec łączy się ze Szlakiem wokół Tatr. Gładko jak na stole, bezpiecznie, pachnie lasem i aż chce się jechać. Szkoda, że przyjemność kończy się po ok. 3km. 

Leśny fragment VD i Szlaku wokół Tatr między Ludźmierzem a Nowym Targiem.

W momencie kiedy tamtędy jedziemy został akurat zamknięty fragment trasy w Borze Kombinackim. Powodem zamknięcia jest budowa wiaduktu na nowym odcinku Zakopianki (DK47) przebiegającym nad trasą rowerową. Przygotowano  objazd gruntowym, utwardzonym odcinkiem w Borze Kombinackim, którym jedzie się równie przyjemnie, choć już bez gładkiej nawierzchni.

Ścieżka prowadzi nas do Nowego Targu, gdzie przecinamy znowu popularną Zakopiankę, jedziemy ulicami i chodnikami miasta. Trzeba zachować nieco czujności, ponieważ można się trochę pogubić i pojechać Szlakiem wokół Tatr, który ma oznakowanie bardzo zbliżone do VD. Szybko wydostajemy się z miasta i naszym oczom ukazuje się ponownie Biały Dunajec płynący pośród łąk. Tak naprawdę od tego momentu zaczyna się najbardziej atrakcyjna, malownicza i przyjemna trasa. Jeśli więc planujecie zacząć VD od Nowego Targu, a nie z Zakopanego, nie stracicie wiele.  Kładką przejeżdżamy na drugą stronę Białego Dunajca i w jego towarzystwie jedziemy  ostatnie 2 km, gdyż łączy się on tu z wodami Czarnego Dunajca, dając początek rzece Dunajec. 

Owca z Nowego Targu przy kładce na Białym Dunajcu.

VD przy kładce na Białym Dunajcu w Nowym Targu.

Trzeba przyznać, że jedzie się tutaj wyśmienicie- dookoła  łąki, szumiący Dunajec, zielono i spokojnie. Po drodze co jakiś czas mijamy MORy czyli Miejsca Obsługi Rowerzystów. Są to punkty przygotowane specjalnie dla rowerzystów. Można w nich zrobić sobie postój, znaleźć schronienie przed upałem czy deszczem, poczytać ciekawostki o miejscach wartych zobaczenia czy sprawdzić mapę i przekrój trasy.  W jednym z takich MORów  zatrzymujemy się na chwilowy postój. Jestem pozytywnie zaskoczona, gdyż takie rozwiązania były mi znane dotychczas z zagranicznych wyjazdów. MOR w Harklowej to jedyny na jakim się zatrzymujemy, zazwyczaj postoje wypadały nam przy okazji innych okoliczności. 

MOR w Harklowej - jedno z wielu na trasie Miejsc Obsługi Rowerzystów.

MOR Harklowa - przekrój trasy.

MOR Harklowa - mapa szlaku Velo Dunajec.

MOR Harklowa- pobliskie atrakcje.

Po chwili postoju i pogawędce z lokalnymi rowerzystami w postaci dwóch starszych panów pośpiesznie ruszamy w dalszą drogę, gdyż nie możemy doczekać się pięknego i zachwalanego odcinka w bezpośrednim sąsiedztwie Jeziora Czorsztyńskiego.  Rozpędzone wjeżdżamy w zakręt a tuż za nim drogę przecina nam…. wąż!!! Nie zdążyłam wyhamować, zamknęłam oczy i wysoko uniosłam nogi ;-) Gdy się obróciłam już zniknął w zaroślach. Nie wiem czy go najechałam czy też nie, niby nie czułam ale pewności nie mam. Tak samo jak nie mam pewności co to był za gad, czy to faktycznie żmija czy raczej zaskroniec… Długi na ok. 1 metr, ale więcej szczegółów ze strachu nie zarejestrowałam. Żmija pewnie by zaatakowała. Generalnie nie boję się żadnych zwierząt, poza tymi, które wzbudzały paniczny strach u Indiany Jonesa czyli właśnie węże. Już odkąd tylko wybrałyśmy sobie za cel Velo Dunajec i szukałam różnych informacji na jego temat, natknęłam się na doniesienia o żmijach i od razu pomyślałam, że na pewno jakąś spotkam. Samospełniające się proroctwo.

Po tym spotkaniu z wężem szybko docieramy na zachodni kraniec Jeziora Czorsztyńskiego. Z tego co się dowiedziałam warto po drodze zobaczyć zabytkowy drewniany kościół św. Michała Archanioła w Dębnie, który jest wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. My niestety pomijamy tą atrakcję, gdyż trzeba by nieco zboczyć ze szlaku. Wkrótce ścieżka prowadzi nas na wały przeciwpowodziowe otoczone mnóstwem charakterystycznych, biało-czerwonych barierek.

Velo Dunajec na wale przeciwpowodziowym w pobliżu Jeziora Czorsztyńskiego.

W ich towarzystwie docieramy do lokalnej drogi, przejeżdżamy przez most na rzece Białka, która uchodzi do zbiornika Czorsztyńskiego i znów wkraczamy na betonowe wały przeciwpowodziowe w miejscowości Frydman.  

Zapora we Frydmanie.

Zapora we Frydmanie (fot. K.B.)

Za Frydmanem ścieżka nieco oddala się od jeziora, by za chwilę znów powrócić nad jego brzeg i prowadzić wśród skał i lasu. Przed Falsztynem napotykamy najbardziej wymagający podjazd. Myślę, że nie należy go bagatelizować przy rodzinnej wycieczce z dziećmi. Velo Dunajec uchodzi raczej za łatwy szlak, ale ten podjazd niekoniecznie polecam młodszym dzieciom na rodzinne przejażdżki. Na innym i to dużo łagodniejszym podjeździe spotkałyśmy chłopca, który prowadził rower i rzewnie płakał. Pocieszyłam go, że za chwilę czeka go wspaniały zjazd. 

Fragment podjazdu w okolicy Falsztyna.

Prawie przy końcu podjazdu zatrzymujemy się na polanie, z której roztacza się piękny widok na Jezioro Czorsztyńskie.

Okolice Falsztyna – widok na Jezioro Czorsztyńskie. (Fot. K.B.)

Okolica Falsztyna – widok na Jezioro Czorsztyńskie. (Fot. K.B.)

Kawałek dalej znów się zatrzymujemy – widoki są tak malownicze, że ma się ochotę co chwilę przystanąć, nacieszyć oko i porobić zdjęcia (choć one w niewielkim stopniu oddają urok krajobrazu). Tym razem przed nami jedno z bardzo popularnych miejsc szlaku – czerwona wstęga asfaltu prowadzącego w kierunku Niedzicy. W tle widok na Jezioro Czorsztyńskie oraz Pieniny. Ten krajobraz w połączeniu z jakże przyjemnym dłuugim zjazdem niewątpliwie jest nagrodą za wcześniejszy falsztyński podjazd.

Słynny czerwony fragment Velo Dunajec.

W towarzystwie tych widoków zbliżamy się do miejscowości Niedzica - Zamek.  Naszym oczom ukazuje się niemal baśniowy obrazek -  przed nami okazały średniowieczny Zamek Dunajec, natomiast na przeciwległym brzegu jeziora widać ruiny zamku w Czorsztynie wznoszące się nad spokojną taflą akwenu. Uzupełnieniem tej scenerii są Pieniny i mała przystań wodna.

Widok na Zamek Dunajec w Niedzicy.

 

Ruiny zamku w Czorsztynie.
 

Niedzica jest metą dzisiejszej trasy, gdyż to tutaj kilka dni wcześniej udało nam się zarezerwować nocleg. Obdzwoniłyśmy co się tylko dało i tylko w jednym miejscu zaoferowano nam pokój i to dla jednej osoby. Mimo to bez zastanowienia zabukowałyśmy. Po dotarciu do celu spotkała nas jednak miła niespodzianka – goście z pokoju 3 osobowego zrezygnowali, a właścicielka była tak uprzejma, że sama zaproponowała nam ten wolny pokój. Lepiej trafić się nie mogło. W dodatku miejscówka świetna, bo blisko przy jeziorze i zamku. Byłyśmy szczęśliwe. W planach na dzisiejszy dzień miałyśmy jeszcze zrobienie pętli dookoła całego Jeziora Czorsztyńskiego. Niestety nie wyszło. Miałyśmy za sobą całodniową podróż pociągiem do Zakopanego w dniu poprzednim, zameldowałyśmy się w hostelu około północy, krótka noc i już nieco zmęczone ruszyłyśmy w trasę rowerową. Po drodze zdarzyło się, że zgubiłyśmy szlak, a więc straciłyśmy nieco czasu z powodu błądzenia, do tego co rusz piękne widoki, które nie pozwalały nam przejechać bez zatrzymania się i zrobienia zdjęć. To wszystko sprawiło, że nie wyrobiłyśmy się czasowo i dotarłyśmy późnym popołudniem do Niedzicy. Z bólem serca odpuściłyśmy pętlę wokół jeziora. Co prawda południowy brzeg miałyśmy zaliczony, ale północny nie. No cóż... Wybrałyśmy się jedynie na spacer nad brzeg jeziora oraz pod samą bramę Zamku Dunajec. Byłyśmy też głodne, zmęczone, pora dość późna i nie chciało nam się tracić czasu na przygotowanie czegoś do zjedzenia. Postanowiłyśmy, że zjemy coś w okolicy. Zdziwiłyśmy się, gdyż nie dość, że nie było za bardzo w czym przebierać jeśli chodzi o lokale, to w dodatku już prawie nic nieczynne. Trafiłyśmy jedynie na mały, słabo zaopatrzony sklepik, który i tak już działał po godzinach, gdyż jeszcze sporo turystów robiło zakupy. Pośpiesznie kupiłyśmy coś na kolejny dzień i udałyśmy się w poszukiwaniu jakiejś „jadłodalni”. W końcu tuż nad brzegiem jeziora wbijamy do małego mini baru, którego zresztą mijałyśmy wcześniej jadąc rowerami. Miejscówka okazała się całkiem zacna - stolik pod chmurką z widoczkiem na jezioro i oba zamki. Zamawiamy cokolwiek na naszą obiado - kolację i w tej oto scenerii kończymy pierwszy rowerowy dzień. P.s. Polecam zabrać ze sobą trochę gotówki, gdyż w wielu obiektach w tej miejscowości (jak i innych mniejszych miejscowościach) nie było możliwości płatności kartą. Byłam zdziwiona, gdyż nie lubię wozić przy sobie dużej sumy pieniędzy i wydawało mi się, że w popularnych miejscowościach turystycznych nie będzie problemu z płatnością kartą. 

Zamek Dunajec w Niedzicy.

Zachód słońca w Niedzicy.

 

Dzień trzeci, 14.07.2021. Niedzica – Krościenko nad Dunajcem. (ok. 27 km)

Na ten dzień czekałyśmy najbardziej. Rowerem miałyśmy do przejechania tylko 30 km, a wszystko po to, by w miarę szybko dotrzeć do kolejnej bazy noclegowej w Krościenku nad Dunajcem, zostawić rowery i wyruszyć pieszo na pienińskie szlaki.  Tego dnia czekała nas też wizyta po słowackiej stronie i przejazd popularną Drogą Pienińską. Nie mogłyśmy się doczekać.

Rankiem opuszczamy Niedzicę i ruszamy w trasę. Mijamy słynną zaporę wodną na Jeziorze Czorsztyńskim i dalej jedziemy wzdłuż kolejnego wodnego zbiornika jakim jest Jezioro Sromowieckie. Na jego południowym krańcu przejeżdżamy przez zaporę z elektrownią wodną, tuż za nią skręcamy w prawo i jedziemy wzdłuż Dunajca przez Sromowce Wyżne. W pewnym momencie napotykamy sporo turystów, robi się gwarno i tłoczno. Uświadamiam sobie, że właśnie mijamy miejsce, z którego rozpoczynają się słynne na skalę europejską spływy przełomem Dunajca. Tuż za tym miejscem wkraczamy na krótki, ale przyjemny szutrowy odcinek. Lekki niepokój wzbudza we mnie jedynie tabliczka z ostrzeżeniem: „Uwaga! Kleszcze i żmije”, więc jestem czujna bardziej niż kiedykolwiek, trzymam się szlaku i nie zbaczam z niego;-) Po chwili jedziemy już asfaltową drogą w bezpośrednim sąsiedztwie Dunajca i płynących nim flisackich tratw. W tej scenerii docieramy do przejścia granicznego ze Słowacją, na teren której wjeżdżamy po przekroczeniu kładki na Dunajcu w Sromowcach Niżnych.  Z kładki rozpościera się dobry widok na Trzy Korony, a także na płynące tratwy z grupami turystów. 

Widok na Trzy Korony z kładki na Dunajcu w Sromowcach Niżnych.

Spływ Dunajcem - widok z kładki na polsko-słowackiej granicy w Sromowcach Niżnych.


Dalszy etap podróży to coś na co szczególnie czekałam – mowa oczywiście o Drodze Pienińskiej wiodącej wzdłuż Przełomu Dunajca.  Liczy ona ok. 9 km, rozpoczyna się po stronie słowackiej w okolicy Czerwonego Klasztoru, a kończy w Szczawnicy (oczywiście można jechać w odwrotnym kierunku). Prowadzi prawie w całości wśród lasu, ścieżką wysypaną białym kamieniem, w bezpośrednim sąsiedztwie Dunajca wijącego się szmaragdową wstęgą pośród stromych ścian Pienin. To tutaj można zobaczyć  jedno z niewielu miejsc na świecie, gdzie rzeka zmienia bieg i zawraca. Stąd widać też szczyty Trzech Koron i Sokolicy. Widoki są piękne. Jednogłośnie uznałyśmy Drogę Pienińską za wisienkę na torcie i creme de la creme całego Velo Dunajec. Cieszy się ona dużą popularnością, stąd cały czas mija się na trasie turystów zarówno rowerowych jak i pieszych, a także płynące Dunajcem niemalże jedna za drugą flisackie tratwy. 

Słowacja. Droga Pienińska przy brzegu Dunajca.

Słowacki brzeg Dunajca, na przeciw widok na strome pienińskie skały.

Wkrótce Droga Pienińska doprowadza nas do turystycznego przejścia granicznego Szczawnica-Leśnica. Zatrzymujemy się tu na chwilkę w małym słowackim sklepiku i kupujemy Kofolę czyli kultowy napój popularny w Czechach i na Słowacji. Kilka lat temu gdy byłam na wyprawie rowerowej w Czechach i na Słowacji, piłam Kofolę w jej oryginalnej wersji, a teraz po raz pierwszy zobaczyłam ją w tylu wersjach smakowych. Nabyłyśmy kilka butelek w charakterze suwenirów ;-) 

Kofola czyli kultowy napój czesko - słowacki. Która najlepsza? ;-)

Wjeżdżając na teren Polski nie sposób nie zauważyć groty w zboczu, nad którym zwisają niczym zasłony pnącza bluszczu. To Grota Zyblikiewicza, zwana dawniej Piecem Majki czy Grotą Cygańską. 

Grota Zyblikiewicza w zboczu Kaczego.
 

Po drodze jest jeszcze kilka miejsc, gdzie warto się zatrzymać, choćby np. w uzdrowiskowym mieście Szczawnica. My jednak mamy napięty plan i pędzimy przed siebie aż do Krościenka nad Dunajcem.

Zameldowujemy się w naszej kwaterze, zostawiamy rowery, a sakwy zamieniamy na plecaki i ruszamy pieszo na pienińskie szlaki. Cel: wejście na Trzy Korony i Sokolicę. Zakwaterowanie mamy zacne i znów szczęście, że w środku sezonu udało nam się coś dostać na tylko jedną noc. Co więcej mamy wyjście prawie wprost na szlak Trzech Koron. Czegóż chcieć więcej.

Nie mamy zbyt dużo czasu, więc zaplanowałyśmy trasę tak, by przyjęła formę pętli. Chciałyśmy zobaczyć możliwie jak najwięcej bez zbędnego krążenia i zdążyć wrócić przed zmrokiem. Podążamy najpierw zgodnie z oznaczeniami szlaku żółtego. Mijamy Pieniński Potok, który jest doskonałym miejscem na ochłodzenie się podczas wędrówki w upalny dzień. Tak jak większość turystów, my również nie możemy sobie odmówić tej orzeźwiającej przyjemności.

 

Pieniński Potok.

Docieramy najpierw do jednego, a potem do drugiego skrzyżowania ze szlakiem niebieskim, ale nie skręcamy, gdyż tędy zaplanowałyśmy powrót. Dopiero na następnym rozdrożu odbijamy ze szlaku żółtego i wkraczamy na niebieski, gdzie docieramy do Przełęczy Szopka zwanej też Chwała Bogu. Ta druga nazwa prawdopodobnie wzięła się z ludzkich westchnień i uczucia ulgi po dotychczasowej nieustannej drodze pod górkę. Niby Pieniny nie są wysokie, rok wcześniej byłyśmy na Słowacji w Tatrach Wysokich, więc spodziewałyśmy się, że w porównaniu do nich wędrówka pienińskimi szlakami będzie dziadkowym spacerkiem. Trochę się jednak zdziwiłyśmy. 

Z Przełęczy Szopka roztacza się piękny widok na Tatry. 

Widok na Tatry z Przełęczy Szopka. (Fot. K.B.)

Z tego miejsca można pójść na Trzy Korony, do Czorsztyna lub Sromowiec Niżnych albo wrócić do Krościenka. My wędrujemy teraz szlakiem niebieskim, który doprowadza nas na Trzy Korony. Aby wejść na galerię widokową na szczycie Trzech Koron konieczne jest kupienie w kasie biletu, który jednocześnie uprawnia też do wejścia w tym samym dniu na taras widokowy na Sokolicy. W 2021 roku za bilet dla jednej osoby płacimy 8 zł. Na wierzchołek Trzech Koron, a dokładniej Okrąglicy, prowadzą stalowe schody, a tam z platformy widokowej możemy podziwiać panoramę doliny Dunajca, Tatr, Gorców, Beskidu Sądeckiego. 

Panorama z tarasu widokowego na szczycie Okrąglicy (Trzy Korony). Po lewej stronie Dunajca Czerwony Klasztor na Słowacji. (Fot. K. B.)

 
Panorama z Trzech Koron.(Fot. K.B.)

Stalowa konstrukcja prowadząca na Okrąglicę (jedna z turni tworząca Trzy Korony).

Ruch turystyczny w tym miejscu jest dość spory, platforma widokowa nieduża, a każdy chce wejść i zobaczyć. Nie ma więc za dużo czasu, by spokojnie nacieszyć się widokami i porobić zdjęcia. Po krótkiej chwili schodzimy i podążamy dalej niebieskim szlakiem.

Szlak niebieski w okolicach groty z figurą św. Kingi.

 
Na niebieskim pienińskim szlaku.

Docieramy do Zamku Pienińskiego, w którym to - jak głosi legenda - schroniła się księżna Kinga uciekająca przed Tatarami. Dziś pozostały po tej warowni jedynie ruiny wpisane do rejestru zabytków. Obok zamku napotkamy też grotę skalną z figurą św. Kingi.

Fragmenty murów Zamku Pieniny.

 
Ruiny Zamku Pienińskiego.

Grota z figurą św. Kingi przy ruinach Zamku Pieniny.

Opuszczamy mury zamku i podążamy dalej niebieskim szlakiem. W okolicach wejścia na Trzy Korony szlak był zdecydowanie bardziej zatłoczony, natomiast dalszy odcinek prowadzący do ruin Zamku Pieniny, poprzez Bajków Groń, Białe Skały i Czertezik prawie opustoszały. Być może dlatego, że było już późne popołudnie, turyści wyszli na szlak z rana i gdy my wchodziłyśmy, większość już wracała. Dopiero w okolicy Sokolicy spotkałyśmy nieco więcej osób. Poza tym miałam wrażenie, że jesteśmy jedynymi osobami na szlaku, co akurat mnie cieszyło. Las w tym wydaniu pozbawionym turystów i późnym popołudniem wydawał się tajemniczy, trochę jakby baśniowy. Zwłaszcza w dalszej okolicy ruin zamku panowała niezmącona leśna cisza i półmrok. Gdzieniegdzie las ustępuje miejsca przepięknym kwietnym polanom. 

Niebieski szlak turystyczny w Pieninach.

 

Tajemniczy pieniński las.

Urokliwe górskie polany pełne kwiatów.

Piękne pienińskie polany. (fot. K.B.)

Wrażenie zrobił na nas też odcinek od szczytu Bajków Groń do samej Sokolicy, który ciągnie się wg niektórych źródeł jeszcze dalej aż do Szczawnicy i nazywany jest Sokolą Percią. Niektóre fragmenty tego szlaku są eksponowane, biegną stromym leśnym zboczem, urwistymi skalnymi krawędziami z widokami na Przełom Dunajca. Najbardziej niebezpieczne miejsca zabezpieczone są barierkami. Osoby, które mają lęk wysokości, nie lubią widoków na przepaść czy wspinaczki po skałkach, mogą ominąć część grani równoległym szlakiem zielonym. Straci się jednak wówczas wiele spektakularnych widoków. 

 

Niebieski szlak na Sokolej Perci.

 

Pieniny - niebieski szlak.

Niebieski szlak - wejście po skałkach.

Niebieski szlak potrafi zaskoczyć, czasem wiedzie ścieżką wśród leśnego gąszczu, a za chwilę prowadzi nad skalne urwisko z widokiem na wijący się w dole Dunajec, aż na usta samo ciśnie się „wow!”. 

Niebieski szlak – drewniane strome schody na Czerteż.
 

Widok z niebieskiego szlaku na Dunajec.

 

Podążając dalej szlakiem docieramy na Sokolicę-  szczyt, który obok Trzech Koron stanowi najpopularniejszy cel turystów.  Znakiem rozpoznawczym Sokolicy i jednocześnie symbolem Pienin jest rosnąca na niej sosenka. Jej wiek szacuje się na ok. 500 lat! Niestety teraz można podziwiać ją w „okrojonej” wersji, ponieważ w 2018 r. jedna z gałęzi została uszkodzona przez śmigłowiec. Z Sokolicy roztacza się piękny widok na Pieniny i Przełom Dunajca. 

 

Widok na Dunajec z Sokolicy.

Symbol Pienin – sosna na szczycie Sokolicy.

 

Widok z Sokolicy na Przełom Dunajca.

Widoki zachwycające, ale robi się już późno i musimy wracać. Dochodzimy do Przełęczy Sosnów i wracamy dalej szlakiem zielonym, który doprowadza nas do ul. Św. Kingi. Po drodze mijamy też kapliczkę św. Kingi, której historia związana jest z Pieninami i Krościenkiem, a jej postać objęta w tamtych rejonach szczególnym kultem. 

Kapliczka św. Kingi.

Słońce zdążyło już zajść,  my docieramy do Krościenka, gdzie jeszcze pośpiesznie rozglądamy się po tej urokliwej miejscowości. Następnie udajemy się na nocleg, by wypocząć po dniu pełnym wrażeń.

 


Dzień czwarty, 15.07.2021. Krościenko nad Dunajcem – Rożnów. (ok. 84 km)

Poranek zaczął się kiepsko - ulewa i straszna burza. Podobnie było też w nocy. Dziś miałyśmy dłuższy odcinek do przejechania i pod kilkoma względami trudniejszy.  Z relacji internetowych wiedziałyśmy, że skończy nam się płynna podróż po szlaku Velo Dunajec, gdyż na pewnych etapach trwają prace budowlane, fragmentami trzeba jechać drogami publicznymi czasem o sporym natężeniu ruchu, a wiele odcinków jest dopiero w planach budowy w przyszłości. Czasem szlak potrafi urwać się w najmniej oczekiwanym momencie.

Powoli kończy nam się doba hotelowa, a burza tylko się wzmaga, deszcz leje się z nieba jakby wiadrami... Siedzimy w pełnej gotowości i czekamy na poprawę pogody, która jednak nie nadchodzi. Nie ma widoków na to, że tego dnia będzie lepiej. Czujemy dodatkowo presję czasu, bo musimy dojechać do Rożnowa, gdzie zabukowałyśmy kolejny nocleg. Bardzo ciężko było w tych okolicach cokolwiek zarezerwować, obdzwoniłyśmy co się dało w Gródku, w Bartkowej i okolicach. Ostatecznie jedyne co się udało, to pokój w pensjonacie, o którym nie miałyśmy żadnych informacji. Pensjonat nie był rozreklamowany nigdzie w sieci. Trafiłam na niego przypadkowo śledząc mapę Google, na której był tylko oznaczony punktem i podano nr telefonu. Dziwiło nas, że Pani miała wolny cały pensjonat, a gdzie indziej nie było już wolnych miejsc, wszystko zarezerwowane. Pani oznajmiła, że dysponuje wolnymi pokojami, nie ma oblężenia, a „warunki mam jakie mam, ale woda ciepła jest”. Trochę obawiałyśmy się tego co zostaniemy po przyjeździe, ale ostatecznie nie było tak źle, no a poza tym nie miałyśmy już totalnie żadnej innej opcji.

W Krościenku dalej leje deszcz, nie możemy dłużej czekać. Zabezpieczam folią te sakwy, które są przemakalne, ubieramy odzież przeciwdeszczową i ruszamy. Najgorsze, że niebo wciąż przeszywają błyskawice… Jedziemy nieprzyjemnym odcinkiem prowadzącym po ruchliwej drodze wojewódzkiej 969. Velo Dunajec na tym etapie jeszcze nie istnieje, więc nie pozostaje nam nic innego. Warunki są mało bezpiecznie, ruch samochodowy duży, a deszcz pada z taką siłą, że widoczność jest słaba, nawierzchnia śliska. Z niecierpliwością wypatruję miejsca, gdzie będzie spokojniej i bezpieczniej. Dopiero po ok. 20 minutach przejeżdżamy przez kładkę na Dunajcu na jego drugi brzeg, gdzie przez kilka kilometrów mamy przed sobą wąską, spokojną asfaltową drogę. Po jakimś czasie znów przedostajemy się na przeciwny brzeg Dunajca i wracamy na ruchliwą drogę 969, którą na szczęście jedziemy tylko ok. 4 km. W okolicy miejscowości Zabrzeż pojawia się szlak Velo Dunajec i prowadzi nas kładką ponownie na przeciwległy brzeg Dunajca. Taka przeplatanka z lewej strony rzeki na prawą powtarza się tyle razy, że aż trudno zliczyć.

Velo Dunajec w okolicy Zabrzeży.

 
Widok z kładki na Dunajcu w okolicy Zabrzeży.

Od tego momentu jazda znów staje się miła i przyjemna. Szlak Velo Dunajec prowadzi tutaj  drogami rowerowymi lub wąskimi asfaltowymi uliczkami o znikomym ruchu. Nie można jednak zapominać, że drogi te choć momentami wyglądają jak przeznaczone tylko dla rowerów, to jednak nie są wyłącznie dla nich. Przede wszystkim są to ulice wykorzystywane przez lokalnych mieszkańców, o czym zresztą przypominają co jakiś czas tabliczki informacyjne.

Mimo, że niebo wciąż jest bardzo zachmurzone, to jednak od jakiegoś czasu już nie pada deszcz. Możemy podziwiać otaczające nas pagórki spowite mgłą powstającą z parującej po deszczu wodzie. W okolicy Łącka krajobraz urozmaicają liczne sady i uprawy krzewów owocowych. To właśnie tu powstaje znana śliwowica łącka. 

Velo Dunajec w okolicach Łącka.

 
Sady przy Velo Dunajec w okolicy Łącka.

Podróżuje się tym odcinkiem z wielką przyjemnością: dobrej jakości asfaltowe ścieżki prowadzące przez ciche ludzkie osady, sporadycznie pojawia się jakiś rowerzysta, oko cieszy sielski krajobraz, a co jakiś czas spotykamy się bezpośrednio z Dunajcem przejeżdżając przez liczne kładki pieszo-rowerowe, których sam fakt istnienia i konstrukcja budzą podziw.

Jedna z licznych kładek pieszo-rowerowych na Dunajcu.


Velo Dunajec.

Szlak jest wciąż w budowie, niektóre odcinki w planach, tak więc czasem zdarza się, że płynną jazdę przerywa nam ni stąd ni zowąd kończąca się ścieżka rowerowa. Tak zdarzyło się nam choćby np. w okolicy Starego Sącza.

Nagle urywający się szlak Velo Dunajec.

Nagle urywający się szlak Velo Dunajec.

Na chwilę zbaczamy ze szlaku i zjeżdżamy do Starego Sącza, jednego z najstarszych polskich miast, w którym po dziś dzień zachował się średniowieczny układ urbanistyczny. Tutaj znów natrafiamy na ślady św. Kingi. Historia Starego Sącza jest ściśle związana z jej postacią, o czym można się przekonać niemal na każdym kroku. Zwiedzając miasto trafimy na Sanktuarium św. Kingi, plac św. Kingi, Źródełko św. Kingi, trakt św. Kingi, Głaz ku czci św. Kingi, nawet zakupy zrobimy w Aptece Kingi, a wyjeżdżając z miasta będziemy mijać most św. Kingi na Dunajcu. To ona ufundowała Klasztor Sióstr Klarysek w Starym Sączu, do którego wstąpiła po śmierci swojego męża księcia Bolesława V Wstydliwego. Z tego klasztoru uciekała razem z innymi siostrami zakonnymi przed najazdem Tatarów do zamku w Pieninach. W klasztorze mieszkała do śmierci, gdzie obecnie spoczywają jej relikwie. Została kanonizowana przez naszego rodaka papieża Jana Pawła II. Z św. Kingą związanych jest wiele legend, m.in. ta o jej pierścieniu i powstaniu kopalni soli w Wieliczce.

Klasztor Sióstr Klarysek w Starym Sączu z charakterystyczną wieżą zegarową.

Dziedziniec Klasztoru. Dom św. Kingi oraz figura św. Kingi.


Brama wejściowa do kompleksu klasztornego.

Ciekawym miejscem jest też wybrukowany rynek otoczony kamieniczkami, który do dzisiaj zachował średniowieczną architekturę i typowy rozstaw budynków, przez co został uznany za rezerwat urbanistyczny. Urok rynku psują jednak zaparkowane samochody.

Stary Sącz oferuje wiele ciekawych zabytków, ale miasto zwiedzamy w pośpiechu, gdyż słońce niepokojąco piecze, a nad miastem gromadzą się czarne burzowe chmury. Obawiamy się powtórki burzowego scenariusza z poranka w Krościenku, więc pośpiesznie opuszczamy miasto i wracamy na Velo Dunajec. Początkowo prowadzi on osobno wydzielonym pasem przy drodze publicznej aż do Mostu św. Kingi (jakżeby inaczej).

Most św. Kingi na Dunajcu.

Za mostem mijamy wypożyczalnię rowerów i rozpoczynamy bardzo przyjemną podróż asfaltową drogą rowerową z dala od ruchu samochodowego. Warto zatrzymać się w Enklawie Przyrodniczej Bobrowisko znajdującej się w rozwidleniu Dunajca i uchodzącego do niego Popradu. Żałuję, ale niestety trochę się nam spieszyło i pominęłyśmy ten obiekt. Można tutaj podglądać zwierzęta w ich naturalnym środowisku, głównie właśnie bobry. Służyć temu mają dwie czatownie z otworami do obserwowania zwierzyny oraz drewniane ścieżki (pomosty) o długości ok. 400m, prowadzące wśród bagien i zarośli. Bobrowisko otrzymało już wiele wyróżnień w konkursach ogólnopolskich, a także nominację do prestiżowej europejskiej nagrody architektonicznej: European Union Prize for Contemporary Architecture - Mies van der Rohe Award.

Kawałek za Bobrowiskiem spotykamy się z Popradem,  który nieco ponad 1 km dalej uchodzi do Dunajca. Przez Poprad przeprowadza nas kolejny imponujący most rowerowy, a potem czeka nas podróż ścieżką rowerową po wale przeciwpowodziowym, cały czas w sąsiedztwie Dunajca. Piękna, gładka jak stół, szeroka i odseparowana od ruchu samochodowego ścieżka ciągnie się aż za Nowy Sącz. Można więc bezpiecznie i bez stresu mknąć przed siebie. Ścieżki o takim standardzie budowane są już od lat w wielu krajach w Europie. Miałam okazję jechać już tego typu szlakami na wałach przeciwpowodziowych, np. w 2016 r. na pewnym odcinku z Wiednia do Bratysławy wzdłuż rzeki Dunaj (szlak Donauradweg pokrywający się z EuroVelo 6) oraz podczas podróży wzdłuż Odry w 2015 r. szlakiem rowerowym Oder-Neisse-Radweg (szlak rowerowy Odra – Nysa Łużycka) od wysokości przejścia granicznego Schwedt – Krajnik Dolny do przejścia w Kostrzynie nad Odrą.

 

Velo Dunajec na wale przeciwpowodziowym między Starym a Nowym Sączem.

Prowadzenie ścieżek po wałach to świetna idea, godząca przyjemne z pożytecznym. Wały, które i tak musiały zostać utworzone, zyskują dodatkową funkcję w postaci ścieżki rowerowej. Jazda rowerem na wzniesieniu sprawia też, iż zyskujemy lepszą panoramę.

Rowerowy paradise szlakiem wzdłuż Dunajca kończy się niestety za Nowym Sączem, urywa się nieopodal dużej firmy Wiśniowski. Gdzieś w tych okolicach napotykamy znak informujący o tym, że Velo Dunajec  na dalszych etapach jest w budowie, a dalsza podróż jest możliwa po odcinkach objazdowych, które biegną po drogach z dużym ruchem i przewyższeniami. Wiele osób kończy swoją podróż właśnie w Nowym Sączu, chociaż Velo Dunajec powraca jeszcze fragmentami na dalszych odcinkach. Niestety o płynnej jeździe na razie możemy zapomnieć, szlak jest wciąż w budowie lub dopiero w planach. My kontynuujemy wyprawę rowerową objazdami po drogach publicznych.

Na początek jedziemy drogą wojewódzką 975 przez Dąbrowę w kierunku Pogórza Rożnowskiego. Trzeba tutaj pokonać dłuuugi podjazd. Ma on postać serpentyny, przez co nie widać jego końca. Z każdym zakrętem wspinałyśmy się coraz wyżej i jednocześnie miałyśmy nadzieję, że podjazd wreszcie się skończy. Może już za tym zakrętem, a może teraz…ale nic z tego. Jedyną przyjemnością są piękne widoki, które roztaczają się za nami, w oddali widać Dunajec i kończący się fragment Velo Dunajec przy firmie Wiśniowski.

Widok z okolic Dąbrowy na Dunajec i kończący się fragment VD przy firmie Wiśniowski.
 

Podjazd liczy ok. 4 km, ciągnie się właściwie aż do końca miejscowości Wola Kurowska poza małym wyjątkiem w postaci krótkiego zjazdu za Dąbrową.

Mówi się, że po każdej burzy wychodzi słońce, na wzór tego można rzec, że po każdym podjeździe czeka zjazd :-) Na wysokości Woli Kurowskiej zaczyna się z niecierpliwością wyczekiwana nagroda – fantastyczny, długi zjazd i towarzyszące mu piękne krajobrazy w postaci widoku na Jezioro Rożnowskie, lasy i kolorową szachownicę z pól uprawnych.

Malowniczy widok na Pogórze Rożnowskie i fragment Jeziora Rożnowskiego.

Zjazd jest niezwykle przyjemny, chciałoby się zwolnić i podziwiać rozległe widoki, ale z drugiej strony żal hamować i tracić wiatr we włosach. Współczujemy napotkanym kolarzom, którzy jadą w przeciwną stronę niż my, bowiem mają zdecydowanie dłuższy i gorszy podjazd niż my w stronę Dąbrowy. Jednak dla nich jest to niejako element treningu. Jeden z kolarzy, którego spotkaliśmy w okolicy podjazdu w Dąbrowie pocieszył nas, że wkrótce czeka nas zjazd i dodał, że nie chciałoby mu się jechać tak jak my z sakwami pod te wzniesienia...

Wkrótce znajdujemy się tuż przy brzegu Jeziora Rożnowskiego i w jego bliskim sąsiedztwie jedziemy aż do Gródka nad Dunajcem. Jezioro Rożnowskie ma długość ok. 20 km, jest sztucznym zbiornikiem, utworzonym poprzez spiętrzenie wód Dunajca w wyniku zbudowania elektrowni wodnej w Rożnowie. Przy linii brzegowej znajduje się wiele plaż, wypożyczalni sprzętu wodnego i innych atrakcji. W dalszym ciągu jedziemy ruchliwą drogą 975, na przemian towarzyszą nam zjazdy i podjazdy, które nie są już aż tak dokuczliwe jak ten pierwszy w okolicy Dąbrowy, ale też potrafią przyprawić o szybszy oddech. Tuż przed Gródkiem napotykamy na roboty drogowe, ruch wahadłowy i dość duże kolejki aut. W Gródku zatrzymujemy się na przerwę i małe co nieco. To popularna miejscowość wypoczynkowa tętniąca życiem. Przypomina mi trochę nadmorską miejscowość pełną restauracji, barów, sklepów, ośrodków wypoczynkowych i oczywiście gąszczu turystów. Zamieniamy tu parę słów z samotnym „sakwiarzem” jadącym rowerem z północno-wschodniej Polski do Zakopanego, wymieniamy się doświadczeniami i ruszamy dalej. Kawałek za Gródkiem rozstajemy się z ruchliwą drogą 975 i odbijamy w spokojną asfaltową dróżkę prowadzącą do Rożnowa, wciąż w bliższym lub dalszym sąsiedztwie linii brzegowej Jeziora Rożnowskiego. Odliczamy już ostatnie kilometry do miejsca noclegowego, ale spowalniają nas kolejne, żmudne, długie podjazdy. U siostry widzę już irytację pagórkami wyrastającymi jak grzyby po deszczu. Mamy już trochę dość, poranek przywitał nas ulewą, po południu skwar, do tego znaczna część trasy w ruchu ulicznym, więc stresik a do tego liczne podjazdy. Teraz marzyłyśmy już tylko o dotarciu do mety dzisiejszego dnia. Po drodze mijamy skromne ruiny Zamku Górnego w Rożnowie, zwanego potocznie zamkiem Zawiszy Czarnego, który był przez pewien czas jego właścicielem. Jednak nie robimy nawet żadnego zdjęcia, nie chcemy przerywać mozolnego dobijania do celu. Na koniec czeka nas stromy zjazd do osiedla, gdzie mamy zarezerwowany nocleg. Wcale nie cieszy nas ten zjazd, gdyż już przed oczami kreśli nam się wizja jutrzejszego poranka, kiedy będziemy musiały tamtędy wracać pod górkę…. Trochę obawiamy się jaki nocleg nas czeka, bo w trakcie rezerwacji nie brzmiało obiecująco, no ale cóż. Tarabanić się z namiotem tylko na jedną noc, gdy pozostałe noclegi pod dachem, to niezbyt opłacalne rozwiązanie. Godziłyśmy się na cokolwiek, ale jak się okazało nie było źle. Trafiłyśmy na duży dom wczasowy, którego gospodarzami i zarazem mieszkańcami było starsze, miłe małżeństwo. Dom był puściutki, zero turystów! To lubię! Pani tłumaczyła, że akurat są w trakcie remontu i niechętnie przyjmują rodziny z dziećmi. Nasze rowery dostają osobne pokoje:-) Pachnie tam troszkę stęchlizną, ale jakby nie patrzeć niezłe i bezpieczne miejsce na garaż dla rowerów. Rowery i sakwy mamy całe zachlapane po rannej ulewie, powierzchownie przywracamy wszystko do względnego porządku i resztkami sił udajemy się do swoich salonów. Pani pozwala nam wybrać dowolny pokój. Łazienka jest wspólna, ale nie ma nikogo, więc jest wyłącznie nasza. Tak samo jak duży taras na poddaszu z widokiem na Dunajec. Warunki i wyposażenie w całym domu zakrawają o czasy PRL-u, ale nic nas nie cieszy tak jak to, że mamy dach nad głową, ciepłą wodę i co najważniejsze – zero współlokatorów. Mamy też szczęście, bo zdążyłyśmy dotrzeć na nocleg przed burzą. Wieczór spędzamy na tarasie, przez pewien czas obserwujemy przybierającą na sile burzę. Błyskawice rozświetlają mrok nocy, a grzmoty niosą się echem między wzniesieniami, sprawiając wrażenie jakby krążyły z każdej strony i błądziły. Burza w rejonach górskich jest zupełnie inna od tej, którą znamy na co dzień. Bardziej zjawiskowa, bardziej groźna i zupełnie inaczej brzmi. Idziemy spać szczęśliwe, że nic nam nie grozi, a szum deszczu kołysze nas do snu.

 

Dzień piąty, 16.07.2021. Rożnów - Tarnów. (ok. 62 km)

Wita nas słoneczny poranek, jemy śniadanie na tarasie w towarzystwie wijącego się obok Dunajca, po czym ruszamy w dalszą podróż. Mamy do wyboru dwie opcje trasy: pierwsza drogami, po których planowana jest budowa Velo Dunajec czyli przez takie miejscowości jak Witowce Dolne oraz Tropie z przeprawą promową przez Jezioro Czchowskie i kontynuacją jazdy po ruchliwej drodze krajowej 75. Druga opcja drogami lokalnymi przez Roztokę-Brzeziny w kierunku na Piaski-Drużków. Waham się ponieważ zdaję sobie sprawę, że przy wyborze pierwszej z opcji czeka nas podróż drogą krajową, o której już wiele osób pisało, że nie jest bezpiecznie i ciężko nawet o pobocze. Plus taki, że jazda po terenach blisko Dunajca, a więc też mniej przewyższeń, oprócz tego atrakcja w postaci przeprawy promem i ładniejsze krajobrazy. O opcji drugiej czyli przez Roztokę-Brzeziny nie znalazłam żadnych informacji, ale wiedziałam, że na pewno będzie się wiązać z przewyższeniami. Wydawała się jednak bardziej bezpieczna i krótsza, a nam dziś zależało na czasie, ponieważ jedyne co się udało zarezerwować to nocleg….w Domu Studenta w Tarnowie. Musiałyśmy tam zameldować się najpóźniej do 18:00. Obawiałyśmy się, że z moim zezowatym szczęściem jeśli wybierzemy przeprawę promem, to akurat okaże się, że jest awaria i będziemy musiały i tak zawrócić lub po prostu dotrzemy akurat w godzinach 12-13:00, gdzie prom ma przerwę i nie kursuje, a więc stracimy cenny czas.

Ostatecznie wybieramy opcję drugą czyli kierunek przez Roztokę-Brzeziny. Na początek niemiła niespodzianka, na którą psychicznie już wczoraj się przygotowałyśmy. Musimy pokonać górkę, który wczoraj była przyjemnym zjazdem wprost pod nasz pensjonat. Nie chcemy na dzień dobry się męczyć ani denerwować, więc po prostu w ramach spokojnej rozgrzewki prowadzimy rowery na szczyt. Nieopodal, bo 900 metrów dalej znajduje się ciekawa atrakcja – zapora na Dunajcu i Elektrownia Wodna Rożnów. Powstanie zapory sięga czasów drugiej wojny światowej, a obecnie do jej zadań należy ochrona przed powodzią i produkcja energii, a dodatkowo stanowi atrakcję turystyczną. Nie chce nam się jednak cofnąć na zaporę, mijamy ponownie ruiny Zamku Zawiszy Czarnego i jedziemy w kierunku Roztoki - Brzeziny. Jeśli troszkę zboczy się z trasy, można też zobaczyć ruiny Zamku Dolnego w Rożnowie. My korzystamy, że droga prowadzi z górki i mkniemy uradowane przed siebie. Po chwili orientujemy się, że przegapiłyśmy zjazd na obrany przez nas szlak i jedziemy tam gdzie nie chciałyśmy, czyli do miejscowości Tropie, ale od innej strony. Musimy kawałek zawrócić i po chwili już jesteśmy na właściwym torze. Niestety naszym oczom ukazuje się … wzniesienie. Trochę się tego spodziewałam planując trasę, ale nie myślałam, że będzie to taki długi podjazd, który zabierze nam sporo czasu. Trafiłyśmy na rejony wzniesień Habalina i Sucha Góra, które wchodzą w skład długiego pasma wzgórz na Pogórzu Rożnowskim. Praktycznie cały czas pod górkę. Dla zaawansowanych kolarzy pewnie będzie to dobry teren na trening, my jednak nie należymy do masochistów i zdecydowanie nie odczuwamy entuzjazmu z jazdy pod górkę z rowerem obciążonym całym majdanem. W dodatku powietrze jest „gęste” i stoi w miejscu, nie ma czym oddychać. Mijamy zakręt za zakrętem, a końca wzniesienia nie widać. Siostra ma taki wzrok, że gdyby umiała nim zabijać, niewątpliwie już bym nie żyła za decyzję o tym wariancie trasy;-)

Jeden z krętych podjazdów przed wzgórzem Habalina.

Wspinaczka gdzieś w okolicach wzgórza Habalina.

Po długiej wspinaczce docieramy na rozdroże, skąd roztacza się rozległy widok. Pośpiesznie spoglądam na mapę i ruszamy cudownie dłuuugim zjazdem. Po pewnym czasie zatrzymujemy się i spoglądam ponownie na mapę, orientuję się, że… źle skręciłyśmy i po raz drugi kierujemy się na Tropie. Musimy zawracać pod ten cudownie długi zjazd, na który tak przed chwilą się ucieszyłyśmy… Z trudem informuję siostrę, że wracamy… Nadrabiamy ten fragment i całe szczęście, że później czeka nas jazda z górki. W oddali dostrzegamy Jezioro Czchowskie wraz z zaporą wodną. 

Widok na Jezioro Czchowskie i fragment Elektrowni Wodnej Czchów wraz zaporą.
 

Wkrótce dojeżdżamy do miejscowości Piaski-Drużków i podróżujemy wąską asfaltową drogą publiczną o znikomym ruchu. W okolicach miejscowości Filipowice po długiej przerwie ponownie pojawia się ścieżka rowerowa na wałach przeciwpowodziowych i oznakowanie Velo Dunajec. Szlak prowadzi tutaj głównie wśród pól uprawnych, jest płaski, a pagórki straszą nas swoją obecnością jedynie na horyzoncie. Ciekawym i niespotykanym dotąd zjawiskiem istniejącym na tym odcinku szlaku są pojawiające się co jakiś czas różne motta napisane białą farbą na asfalcie. Nie wiem czy takie było zamierzenie twórców Velo Dunajec, czy też może jest to dzieło anonimowego autora. Tak czy owak pomysł mi się spodobał, może skłaniać do filozoficznych refleksji podczas jazdy ;-) Oto jedna z takich złotych myśli: „Tylko miłość jest siłą co złagodzić może ból świata” 

Ścieżka Velo Dunajec oraz Euro Velo 11 na wałach przeciwpowodziowych.
 

„Tylko miłość jest siłą co złagodzić może ból świata” – jedna ze złotych myśli na rowerowym asfalcie.

Velo Dunajec na trasie Filipowice - Zakliczyn.

Asfaltowy dywanik Velo Dunajec.


Przyjemny fragment ścieżki ciągnie się przez kilkanaście kilometrów i niespodziewanie urywa przed Wróblowicami, w miejscu gdzie potok Brzozowianka zasilany wodami potoku Siemiechówka, uchodzi do Dunajca. Jeśli chwilę wcześniej skręci się na drogę publiczną, uniknie się zaskoczenia w postaci jazdy po trawie. My tego nie wiedziałyśmy i choć asfalt nam się skończył, kontynuowałyśmy jazdę po wale porośniętym trawą. Pośrodku istniała jedynie wąska wydeptana ścieżka. Na szczęście nie ma większej trudności, by pokonać ten niedokończony odcinek, poza tym to tylko ok. 500-600 metrów.

Bywa i tak, że asfaltowa ścieżka Velo Dunajec nagle się kończy. Okolica Wróblowic.


Odcinek Velo Dunajec w budowie. Jedziemy wałem porośniętym trawą.

Fragment pośród traw szybko się kończy tak samo jak i oznakowanie Velo Dunajec. Wjeżdżamy na drogę publiczną we Wróblowicach, a dalej jedziemy przez Janowice i Dąbrówkę Szczepanowską również po drogach publicznych o znikomym ruchu. Objazd dla nieistniejącego w tym miejscu Velo Dunajec sugeruje, aby w okolicy Szczepanowic skręcić w prawo i jechać przez miejscowość Błonie. W ten sposób można ominąć fragment gruntowej drogi. My jednak kontynuujemy jazdę szutrową drogą, którą planowany jest w przyszłości przebieg Velo Dunajec. Ten odcinek jest nieco krótszy niż objazd i wynosi ok. 2 km, ale nawierzchnia nie należy do najlepszych, zwłaszcza po deszczu. Później znów pojawia się asfalt. Z dalszych fragmentów drogi jak i wcześniejszych w tym dniu posiadam mało zdjęć, gdyż widoki nie były już tak spektakularne. Pierwsze dwa dni spędzone na szlaku Velo Dunajec postawiły poprzeczkę pod względem krajobrazów i charakterystycznych miejsc na tyle wysoko, że później raczej ciężko o coś, co wywarłoby na nas większe wrażenie i zapisało się w pamięci.

W okolicach Zbylitowskiej Góry, a także już wcześniej w Dąbrówce Szczepanowskiej naszą uwagę zwracają pomysłowe przystanki autobusowe, będące przykładem na to jak łączyć pożyteczne z przyjemnym.

Pomysłowe wykorzystanie przystanków autobusowych.
 

Wkrótce docieramy do Tarnowa, gdzie meldujemy się na nocleg w studenckim akademiku. Otrzymujemy duży pokój z możliwością zabrania do niego rowerów. Bardzo nam się to rozwiązanie podobało, gdyż miałyśmy nasze rumaki przy łóżkach i na oku. Następnego dnia rankiem udajemy się na dworzec pkp, skąd pociągiem wracamy do domu.

Naszą przygodę z Velo Dunajec kończymy w Tarnowie, choć szlak ma swój finał w Wietrzychowicach. Chętni mogą jechać dalej, gdyż w Wietrzychowicach szlak łączy się z Wiślaną Trasą Rowerową.

 

Podsumowanie:

Szlak Velo Dunajec najlepiej przejechać z południa na północ, czyli rozpocząć w Zakopanem i podążać zgodnie z biegiem Dunajca. Można oczywiście w przeciwnym kierunku, jednak wówczas wzrasta nieco poziom trudności, gdyż mamy pod górkę. Infrastruktura szlaku prezentuje wysoki poziom i dorównuje standardom  europejskim. Szlak jest zróżnicowany pod względem widoków, prowadzi w pobliżu pasm górskich takich jak Tatry, Gorce, Pieniny, Beskidy; dociera nad brzegi wielkich jezior, a także zabiera nas w przeszłość pod mury aż 7 zamków! (Zamek Dunajec w Niedzicy, Zamek Czorsztyn, Zamek w Nowym Sączu, Zamek Górny i Dolny w Rożnowie, Zamek Tropsztyn i widoczny z trasy w oddali Zamek w Melsztynie). Velo Dunajec przebiega przez obszary miejskie, wiejskie, a przez chwilę znajdziemy się nawet za granicą, gdyż fragment szlaku leży po stronie słowackiej.

Zaawansowani mogą pokonać Velo Dunajec w jeden dzień. Jednak, żeby móc delektować się widokami i eksplorować na spokojnie okolice, warto podzielić trasę na 3-4 dni. Polecam też zaplanować sobie tak jak my przerwę od roweru na rzecz wędrówki szlakami w Pieninach – a tam koniecznie takie klasyki jak Trzy Korony i Sokolica.

Byłyśmy, widziałyśmy, przejechałyśmy i … polecamy!

Małopolsko dziękujemy za Velo Dunajec!

 

Poniżej mapa z trasą naszej wyprawy i wędrówką po Pieninach (zamieszczam ją bardziej w charakterze poglądowym, niż jako ślad do bezpośredniego podążania, gdyż czasem błądziłyśmy, chwilami trasa nie była rejestrowana, itp.) :

 







Komentarze

  1. Moim zdaniem w tej relacji zabrakło jeszcze wzmianki o kilku istotnych aspektach nadających smaku tej wyprawie jak choćby parówki Basiuni czy najpyszniejsze pierogi z serem "własnej roboty" w Krościenku, które po kilometrach na pieszym szlaku wjechały jak złoto :D

    Ale żeby nie było, że ja tylko o jedzonku, to w pamięci zapadło mi też wesołe towarzystwo w pociągu do Zakopanego, wejście do hostelowego pokoju z rowerem o północy i zdziwiony tym faktem skacowany współlokator;) A! No i tajemnicze potknięcia na pienińskim szlaku zdarzające się niemal na zawołanie:) Dobrze, że żadna z nas nie skręciła wtedy kostki!

    Z kolei kilka rzeczy totalnie już mi umknęło, jak np. napotkany wąż! Widocznie mój mechanizm obronny szybko wypiera te mniej przyjemne doświadczenia z głowy:)

    Tak czy inaczej miło było zrobić sobie taką wspominkową wycieczkę w pamięci do tego fantastycznego czasu, dzięki!

    PS. A wzroku siostry wzruszonej pięknem pienińskich krajobrazów, to nie pamiętasz?:D
    Nikogo bym nie zabiła, a już na pewno nie Ciebie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A no widzisz, to wychodzi na to, że mi też umknęło kilka rzeczy. Dlatego dobrze, że jechałyśmy razem, bo co dwie głowy to nie jedna :-) Naprawdę fajny wypad, a wędrówka po Pieninach była świetnym pomysłem i bez niej ten wyjazd byłby dużo bardziej uboższy.
      P.s. wzrok wzruszonej siostry też pamiętam ;-)

      Usuń
  2. Piękny opis! Dziękuję za kolejne, piękne obrazy, słowem malowane...
    Pierwszy raz Basiu, przedstawiasz miejsca mi znane :-) Ciekawie jest patrzeć na nie Twoimi oczami. Szczególnie cieszy mnie Wasz wybór górskiego pejzażu, jako areny Waszego wyczynu.
    Pozdrawiam obie podróżniczki!
    K.
    Wrócę tu jeszcze nie jeden raz! Obiecuję:-)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty

Wymiana korby i suportu na kwadrat- czyli o tym co bardziej męskie w kobiecym wydaniu.

W moim rowerze postanowiłam po raz pierwszy wymienić cały napęd, a dokładnie mechanizm korbowy, wkład suportu, wolnobieg oraz łańcuch. Pomyślałam, że przy okazji może to stanowić temat na bloga. W tym wpisie chciałam poświęcić uwagę tylko suportowi i mechanizmowi korbowemu. Na wstępie zaznaczę, że nie istniała taka konieczność, by wymieniać napęd. Zębatki były w dobrym stanie, nie przypominały ostrych zębów rekina, nic nie trzaskało podczas jazdy, zmiana biegów odbywała się płynnie. Rower od nowości po dwóch sezonach miał przejechane niecałe 6 tysięcy km (wcześniej już raz wymieniałam łańcuch i wolnobieg). Spokojnie wykręciłabym na starym napędzie jeszcze niejeden sezon. Jednak mój rower należy do tych przeciętnych i tańszych, dlatego zastosowane w nim komponenty są również stosunkowo niedrogie, więc postanowiłam tak bardziej profilaktycznie niż z konieczności wymienić wspomniane wyżej elementy. Jeżdżę głównie samotnie, chciałam więc mieć spokojne sumienie i pewność, że mam nowe c

Jak wymienić wolnobieg w rowerze?

Wolnobieg to już dziś coraz rzadziej spotykane rozwiązanie, stosuje się go jeszcze w rowerach z niższej półki cenowej, ale nieuchronnie wypierany jest przez kasetę. Mimo, iż wolnobieg jest "gatunkiem" na wymarciu, postanowiłam poświęcić mu nieco uwagi, bo być może są jeszcze osoby zainteresowane jego serwisem. Mój rower fabrycznie także był wyposażony w wolnobieg. BYŁ, ponieważ po kilku sezonach postanowiłam jednak założyć kasetę. Nim to nastąpiło kilka razy miałam okazję wymieniać wolnobieg w swoim rowerze, więc postanowiłam podzielić się doświadczeniem. Wolnobieg

Samotne 300 km rowerem w jeden dzień?! O dłuższych dystansach w oczach amatorki i z perspektywy zwyczajnego roweru.

Dzień 30 sierpnia 2015 roku zapewne mocno zapisze się w mojej rowerowej historii. W tym bowiem dniu udało mi się przejechać 300 km! Poniżej chciałam przedstawić relację z moich jednodniowych rekordów: 200 km (w 2014 r) i 300 km w roku 2015. Rowerem zaczęłam jeździć mniej więcej w czerwcu 2014 roku, tak sporadycznie, przeważnie w weekendy. Do sierpnia siedziałam na rowerze w sumie 12 razy, a długość pokonywanych przeze mnie tras mieściła się w przedziale 50- 60km i raz 100 km. Dwa miesiące później, czyli w sierpniu, zamieściłam na jednym z portali podróżniczych ogłoszenie o chęci dołączenia do jakiejkolwiek wyprawy rowerowej. W wyniku tego ogłoszenia pojechałam z  nieznajomymi chłopakami na Hel (wyprawa zaczynała się w Szczecinie, ja dopiero mogłam dołączyć w Kołobrzegu - tu przeczytasz relację ). To pierwszy taki kilkudniowy wypad z pełnym ekwipunkiem w moim wykonaniu, więc towarzyszyły mi spore emocje. Najdłuższy odcinek z jakim przyszło mi się zmierzyć wyniósł 118 km. Przeży